Rządowe projekt reformy służby zdrowia

5/5 - (1 vote)

Minister ze swojej strony proponuje takie zmiany systemowe, które ładnie wyglądają na papierze, ale nic nie zmienią w zarobkach konkretnej pielęgniarki. Rząd chce czasowo dać dyrektorom szpitali i placówek medycznych prawo do podniesienia płac pracowniczych o 4%, ponad realny wzrost wynagrodzeń w przedsiębiorstwach. Tyle, że rząd zastrzega, iż podwyżki mogą dać tylko ci dyrektorzy, którzy mają na to pieniądze. Otóż dyrektorzy, którzy je mają, już je dostali. Więcej – pod groźbą strajku dało podwyżki wielu dyrektorów, których na to nie stać. A i tak zostało jeszcze wielu, dla których jakiekolwiek podwyżki oznaczają bankructwo szpitala.

Z roku na rok szpitale dostają od kas coraz mniejszy odsetek pieniędzy ze składak. Tak z resztą miało być – polityka trudnego pieniądza miała zmusić dyrektorów szpitali do większej gospodarności, a samorządy – do wyeliminowania zbędnych placówek.

Nikt nie przeczy, że jest to konieczne. Jeśli w województwie dolnośląskim jest dwa razy więcej łóżek szpitalnych na 10 tysięcy mieszkańców niż w wielkopolskim, to wiadomo, że utrzymanie tej bazy kosztuje więcej. Zrozumiałe się staje, dlaczego właśnie na Dolnym Śląsku strajki pielęgniarek przybierają najostrzejszą formę. Wszystkie placówki są na wegetację, póki nie znajdzie się śmiałek, który zlikwiduje zbędne szpitale.

Powinien to zrobić marszałek sejmu wojewódzkiego, gdyż to on jest organem właścicielskim części szpitali, tych z nazwą „wojewódzki” (po 49 województwach odziedziczyliśmy mnóstwo takich placówek). Tak się jednak składa, że radę kasy chorych wybiera sejmik wojewódzki. Od rady zależy podział pieniędzy pomiędzy szpitale. Zatem to, ile dostanie każda placówka, zależy od właściciela niektórych placówek.

Można się więc spodziewać, że gdy restrukturyzacja zacznie się na dobre, wykosi najpierw szpitale powiatowe (podległe starostom), które nie mają silnego lobby w kasach. Wydłuży to drogę pacjenta do szpitala i podniesie koszty leczenia. Nie w tym kierunku miały prowadzić mechanizmy reformy. Być może przekazanie części szpitali powiatom było błędem. Błąd ten należałoby naprawić, zanim poznikają z mapy szpitale powiatowe.

Nie strajkują pracownicy przychodni rejonowych i specjalistycznych. Część to ci, którzy już pracują w placówkach sprywatyzowanych – zarabia dziś więcej. Reszta liczy na prywatyzację, która przez cały czas się dokonuje. Od początku tej reformy cała podstawowa opieka zdrowotna zasilana jest szerszym strumieniem pieniędzy niż przed 1999 rokiem. Dzięki temu się rozwija, dzięki temu znajdują się prywatne firmy, które inwestują w nowe przychodnie.

Jednocześnie wytworzyły się jednak ogromne napięcia na styku pomiędzy podstawową opieką zdrowotną, ambulatoryjną opieką specjalistyczną i leczeniem szpitalnym. Każdy z tych szczebli stara się ścisnąć własne koszty przerzucając je na partnera. W efekcie w pierwszym roku reformy do szpitali trafiło 40% więcej pacjentów niż rok wcześniej. Szpitale dostały mniej pieniędzy (bo z założenia miało to prowadzić do stopniowej likwidacji niepotrzebnych placówek), ale spadły na nie większe zadania (bo lekarze rodzinni i przychodnie oszczędzały na pacjentach, odsyłając ich do szpitali). Strach pomyśleć, jak się to odbiło na jakości opieki nad chorymi. Na razie jednak jakości nikt nie mierzy, bo nie ma jak.

Natomiast kasy chorych próbują ograniczyć koszty takiego leczenia, narzucając limity przyjęć do szpitali. Rytualne „rozumiemy wasz problem, ale nie mamy pieniędzy”, pada we wszystkich kasach wobec wszystkich dyrektorów. Zastanawia tylko, po co ta niezwykle pracochłonna procedura konkursu ofert, skoro nikt nie ma czasu nawet ich przeczytać – co przyznali w zeszłym roku sami dyrektorzy kas – a tym bardziej respektować zawartych kontraktów.

Na dłuższą metę kontrakty to ślepa uliczka, bo – choćby w związku z prywatyzacją podstawowej opieki zdrowotnej – lawinowo przyrastać będzie liczba ofert. Tam, gdzie do tej pory działał jeden wielki Zespół Opieki Zdrowotnej z kilkunastoma przychodniami i szpitalami, powstają oddzielne małe placówki. Zamiast kilkuset, kasa będzie musiała przeglądać kilka tysięcy ofert, rozmawiać z kilkoma tysiącami ludzi – co pochłania czas nawet wtedy, gdy te rozmowy są fikcją.

Po co zawierać umowy cywilnoprawne, które jednak strona może w każdej chwili zmienić? Co z tego, że w sądzie szpital by wygrał proces z kasą, jeśli za trzy – pięć lat – bo tyle trwa postępowanie sądowe w tego rodzaju sprawach – po szpitalu, który nie dostanie pieniędzy z kasy, nie będzie już nawet śladu?

Czy nie można by się obejść bez negocjacji i kontraktów? Za podobne usługi medyczne powinny obowiązywać uśrednione stawki. Mogłyby być nieco zróżnicowane regionalnie (bo różne są koszty niezależne od szpitala), ale obecna dowolność w ustalaniu stawek przez kasę to system wymyślony dla aniołów niepodatnych na korupcję, znajomości, protekcję.

Na razie mimo narzekań na działalność kas chorych nic się nie zmieniło. Mimo napięć płaconych i wzrostu zadłużenia szpitali Krajowy Związek Kas Chorych zaleca, by nadal ograniczać nakłady na szpitale, a zwiększać – na opiekę podstawową i specjalistyczną. W tej sytuacji obarczanie dyrektorów szpitali winą za niskie płace personelu jest zwykłym nadużyciem.

Minął drugi rok od wprowadzenia nowych mechanizmów finansowych. Miały pchnąć system ochrony zdrowia na rynkowe tory. Konkurencja między szpitalami miała poprawić jakość usług zdrowotnych. System płacenia za wykonaną pracę miał skłonić placówki, by zabiegały o pacjenta, zamiast traktować go jak piąte koło u wozu. Twarde zasady finansowania miały wyeliminować rozrzutność, zmusić dyrektorów do rachunku ekonomicznego, a samorządy skłonić do likwidacji placówek zbędnych. Samodzielność dyrektorów w dysponowaniu pieniędzmi, ale też ich odpowiedzialność za wyniki finansowe miały wykluczyć zadłużenie się placówek i liczenie na mannę z nieba. Oczekiwano, że każdy dyrektor wprowadzi kilkuletnią strategię rozwoju firmy – pozbędzie się nadmiernego zatrudnienia, a pracownikom zacznie płacić uczciwie za uczciwą pracę.

Szczególne nadzieje wiązano z lekarzem rodzinnym – koordynującym całą opiekę nad pacjentami. To on poprzez prawo do wypisywania skierowań – miał decydować, jakie zalecić choremu badania, konsultacje specjalistyczne, leczenie szpitalne, uzdrowiskowe czy rehabilitacyjne. Wierzono, że dzięki lekarzom rodzinnym system stanie się oszczędniejszy bez szkody dla pacjenta, a także bardziej przyjazny dla człowieka chorego.

Przede wszystkim jednak po reformie miały zniknąć coroczne gorszące przetargi o wysokości nakładów na zdrowie towarzyszące uchwaleniu budżetu w Sejmie. Nareszcie, po raz pierwszy, awantury polityczne miało zastąpić rozwiązanie systemowe. Stały odpis od dochodów każdego podatnika miał sprawić, że pieniędzy na zdrowie będzie przybywać w terminie bogacenia się społeczeństwa.

Gołym okiem widać, że żaden z tych mechanizmów nie dał oczekiwanego efektu. Ale widać też, że wpłynął na zmianę zachowań każdego uczestnika systemu. Z pewnością dwa lata to za mało, by przesądzać, czy na pewno reformatorzy ponieśli sromotną klęskę – – o sukcesie nie ośmielają się dziś mówić nawet autorzy reformy – ale najwyższa pora, by z analizy tych nowych zachowań wysunąć wnioski i skorygować kierunek zmian.

Takiej analizy nie ma. To doprawdy zdumiewające, że z jednej strony, od 1 stycznia 1999 r. niewyobrażalnie wzrosła sprawozdawczość na każdym szczeblu zarządzania systemem ochrony zdrowia, a z drugiej – cała ta gigantyczna praca jest kompletnie bezużyteczna. Rośnie armia urzędników, którzy kalkulują, badają, piętrzą statystyki. Od pielęgniarki liczącej waciki na oddziale, poprzez informatyka w kasie chorych, po urzędnika Ministerstwa Zdrowia – wszyscy dziś przekładają papierki.

„I nikt nie umie odpowiedzieć na pytanie, jak bardzo zadłużone są placówki ochrony zdrowia. Z opasłego tomiszcza sprawozdania pełnomocnika rządu można się dowiedzieć, że po pierwszym roku działania ustawy o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym straty tych placówek wynosiły w całym kraju 35 mln zł. Tymczasem w samych tylko szpitalach wojewódzkich na Dolnym Śląsku długi wynoszą 200 mln zł, a do końca roku mają wynosić do 250 mln. czy to znaczy, że długi placówek narastają z roku na rok, czy też sprawozdanie oparte na wyrywkowych danych – sporządzono tak, by pokazać wyłącznie dobrodziejstwa reformy u ukryć złe skutki?

Nie wolno dzisiaj politykom mówić, że reforma zahamowała wzrost zadłużenia w służbie zdrowia. Nie wolno porównywać długu 7,5 mld zł, który przyjął budżet w 1998 r., do zadłużenia tegorocznego i twierdzić, że jest to sukces reformy. Nikt nie wie, jakie naprawdę jest obecne zadłużenie, zaś spadek po startym systemie budżetowym był efektem wielu lat działalności placówek”.18

Z 17 kas chorych każda po swojemu rozlicza się za usługi i ma własne priorytety – i nie ma takiego szczebla centralnego, na którym dokonano by analizy, które rozwiązanie warto powielać i które prowadzi w ślepą uliczkę. Zresztą trudno o taką analizę, skoro dane z różnych kas są nieporównywalne.

Ani pełnomocnik rządu do spraw reformy, ani Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych, ani Ministerstwo Zdrowia nie panują nad polityką kas, bo nie mają takich uprawnień. Reforma stworzyła 17 księstw rządzących się własnymi prawami. Nie wiadomo, dlaczego uznano, że państewka tu będą konkurować między sobą. Na czym polegać ma konkurencja miedzy kasą małopolska z pomorską, skoro każdy ubezpieczony leczy się tam, gdzie chce.

Na rozbiciu dzielnicowym Polski pomiędzy 16 regionalnych kas chorych cierpi pacjent, bo jeśli zdarzy mu się zachorować poza swoim województwem, jest traktowany jak cudzoziemiec bez pieniędzy i bez prawa do ubezpieczenia. Kasy , które powinny rozliczać się między sobą za wynikanie usługi, nie chcą i nie umieją tego robić, a jedyny przejaw ich konkurencji wygląda humorystycznie – każdy z 17 dyrektorów kas gotów przysiąc, że leczy więcej pacjentów, niż ma ubezpieczonych. Gdyby im wszystkim uwierzyć, Polska byłaby 50-milionowym mocarstwem i powinna mieć więcej głosów w Unii Europejskiej, niż nam przyznano w Nicei.

Politycy sądzili, że dzięki składce zniknie coroczny przetarg o nakłady na ochronę zdrowia. Nie zniknął. Teraz co roku toczą się boje o wysokość składki. Ale im większa składka, ty, mniej pieniędzy dostanie budżet z podatków. I choć wszyscy zdają sobie sprawę, że ten system jest niedofinansowany, widać też, że państwo ma więcej nić stać. „Gdy w 19998 roku delegacja polskiego parlamentu odwiedzała Wielką Brytanię, usłyszała, że jej na ubezpieczania nie stać. Jak zatem my mamy udźwignąć skomplikowany i kosztowny system zbierania i ewidencjonowania składek, który na dodatek nie działa (ZUS pobiera opłaty za gromadzenia składek, ale wciąż nie ma komputerowej kontroli ich ściągania)? Czy stać mas ma reformę, która nie przyniosła spodziewanych efektów politycznych i finansowych?”.19

Kalkulując zyski i koszty, należy również pamiętać, że wprowadzenie składki ubezpieczeniowej przyniosło wielką zmianę zachowań społecznych. Dziś pacjenci oczekują i żądają znacznie więcej niż w czasach, kiedy na pasku comiesięcznej wypłaty nie wpisywano kwoty odprowadzonej co miesiąc na ubezpieczenie zdrowotne.

Choć wszyscy lubią narzekać na kasy chorych, to – niestety – powinny one istnieć, lecz jako instytucje rozliczeniowe. Zapewne nie jako instytucje samodzielne, zawieszone w próżni i niezależne od nikogo. Być może powinny być kontrolowane przez wojewodów, gdyby zarządzały pieniędzmi budżetowymi. Na pewno muszą mieć narzędzia działania w postaci stawek za usługi i standardów określających jakość usług. Natomiast nie wiadomo, co zrobić, by w kasach pracowali fachowcy – niezależni od polityków, którzy mianują zarządy kas. To powszechna choroba polskiej demokracji, że nawet stanowisko sprzątaczki jest z nominacji, jeśli tylko przynosi korzyści.

Gdyby mieli wrócić do finansowania z budżetu, to musimy zapewnić dopływ dodatkowych pieniędzy do systemu ochrony zdrowia. Parlament powinien więc określić, jaki pakiet usług finansuje z podatków obywateli, a za jakie usługi płacą sami pacjenci. Dopiero wówczas nastąpiłby sprzyjający klimat do rozwoju ubezpieczeń dodatkowych z zarobków pracowników.


18 E. Cichocka, Może rozstać się z mrzonkami? „Gazeta wyborcza” 2000, s. 17.

19 E. Cichocka, op. cit., s. 17.

Ideologia medycyny naprawczej a promocja zdrowia

5/5 - (2 votes)

Wspominaliśmy już o nieadekwatności ideologii medycyny naprawczej dla promocji zdrowia. Nieadekwatne tym samym, są jej instytucje, modele ról zawodowych i organizacja opieki, odzwierciedlające tę ideologię. Reorientacja służby zdrowia – na­kierowanie jej na włączenie do swego repertuaru działań promu­jących zdrowie, a więc znaczne rozszerzenie zakresu jej działań – wymaga także zmian w profilu kształcenia personelu medycz­nego. Lekarz, pielęgniarka powinni nie tylko zajmować się leczeniem pacjenta czy profilaktyką określonych schorzeń, ale także zwiększać świadomość zdrowotną, rozbudzać potrzeby zdrowotne i uczyć sposobów ich zaspokajania. Wyizolowany dotychczas ze swego kontekstu (fizycznego i społecznego) pa­cjent ma odtąd być postrzegany na tle swoich warunków życia, pracy, środowiska zamieszkania, a także rodziny, społeczności lokalnej. Zamiast biernym odbiorcą usług medycznych ma być świadomym podmiotem kształtującym swoje zdrowie, a rolą służby zdrowia jest mu to ułatwić. Wymaga to zmiany hierarchii wartości istniejących w praktyce medycznej, sposobów działa­nia, a także zmiany dominującego stosunku pacjent-lekarz, z patemalistycznego na partnerski.

Wszystkie powyższe działania mogą być zarówno elemen­tami jednego, zintegrowanego programu zmiany społecznej, jak i rozproszonymi działaniami różnych sektorów. Ambicją pro­mocji zdrowia jest oczywiście ta pierwsza opcja. Miejscem, w którym ma się przede wszystkim dokonywać owa integracja, jest „siedlisko” ludzkie (setting), czyli miejsce, w którym ludzie mieszkają, pracują, uczą się, uzyskują opiekę zdrowotną, korzys­tają ze świadczeń i spędzają swój wolny czas. Stwarzatokompleksową możliwość zmiany warunków ich życia na zdrow­sze, a w tym kontekście także pomoc w dokonywaniu przez nich prozdrowotnych wyborów w zakresie stylu życia.

Działalność promocyjna w sferze zdrowia

5/5 - (2 votes)

Nabywanie odpowiedniej wiedzy niezbędnej dla zdrowia i realizacja prozdrowotnego stylu życia, stanowią więc niewąt­pliwie trzon działalności promocyjnej, obok których jednak muszą się pojawić działania wielu instytucjonalnych partnerów w społeczeństwie. Aby jednostka czy rodzina mogła korzystać ze służących jej zdrowiu własnych umiejętności, musi mieć moż­liwości dokonania właściwych wyborów, uzależnionych z kolei od dostępności niezbędnych dóbr i usług (odpowiedniej, zdrowej żywności, właściwego standardu mieszkań, właściwej opieki zdrowotnej, bezpiecznych warunków pracy i publicznego trans­portu, warunków dla masowego sportu i aktywności fizycznej itp). W swoim życiu codziennym ludzie nieustannie dokonują wyborów dotyczących wszystkich najdrobniejszych spraw. Wy­bory te mogą być dokonywane spośród wielu bądź niewielu alternatyw, spośród bardziej lub mniej pracochłonnych, czaso­chłonnych czy kosztownych możliwości.

Kształtowanie prozdrowotnych stylów życia może być tylko wtedy efektywne na szerszą skalę, jeżeli indywidualne wybory będą wyborami łatwymi. Badania prowadzone na ten temat wskazują, że większość ludzi postawionych w sytuacji wyboru decyduje się na te rozwiązania, które wymagają stosun­kowo najmniej nakładów finansowych, najmniej czasu i są najmniej uciążliwe w relacji do osiąganych korzyści, niezależnie od tego, jak te korzyści są przez nich definiowane. Wybory z zakresu prozdrowotnych, tak jak i innych, elementów stylu życia są więc wyraźnie osadzone w kontekście społecznym i ekonomicznym.

Jedną z najistotniejszych ról przy wdrażaniu promocji zdro­wia pełni polityka państwa, której naczelną zasadą powinno być nadawanie zdrowiu społeczeństwa rangi nie mniejszej niż gos­podarka. U podstaw jej działalności musi leżeć założenie, że zdrowie jest nie tylko naczelną wartością i fundamentalnym prawem człowieka, ale także racjonalną społecznie inwestycją. Wartość zdrowia winna więc być respektowana nie tylko w instytucjach medycyny, ale we wszystkich sektorach polityki państwa, a zwłaszcza w przemyśle, rolnictwie, handlu i usługach, komunikacji i edukacji.

Teoretyczne aspekty zachowań zdrowotnych

5/5 - (1 vote)

Jeżeliby chcielibyśmy dopatrywać się w istniejących w naukach społecz­nych teoriach inspiracji dla określonego rozumienia zachowań zdrowotnych i możliwości oddziaływania na nie, to według założeń profilaktyki zachowania te można by wywieść z teorii racjonalnego wyboru i „ekonomicznej teorii zachowań ludz­kich” Gary Beckera, podczas gdy promocja zdrowia oscyluje w kierunku kon­cepcji stylów życia Maxa Webera czy Pierre’a Bourdieu.

Według teorii racjonalnego wyboru ludzie są zorientowani na osiąganie ważnych dla nich celów, dysponują uporządkowa­nymi ich hierarchiami i w związku z tym klarownymi preferen­cjami określonych, podporządkowanych tym celom zachowań. Przy wyborze zachowań, ustalaniu swoich działań racjonalnie rozpatrują istniejące alternatywy, uwzględniając ponoszone ko­szty i zyski. Oddziaływania profilaktyczne odwołują się do owej racjonalności i – biorąc pod uwagę wysoką wartość zdrowia w społeczeństwie – oczekują, że informacje o zagrożeniach tej wartości spowodują modyfikację zachowań. Tak więc na przykład już samo dostarczenie niezbitego dowodu na to, że palenie papierosów powoduje raka płuc, spowoduje racjonalną reakcję w postaci zaniechania palenia. Niewielkie sukcesy takich wielo­letnich oddziaływań pokazują jednak, że takie podejście w prak­tyce było zawodne.

Promocja zdrowia zwraca natomiast uwagę na społeczne determinanty ludzkich wyborów, na strukturalnie i kulturowo uwarunkowane ich prawdopodobieństwa. Wolność ludzi przy wyborze określonego stylu życia jest ograniczona; ograniczona do alternatyw wyznaczanych ich miejscem w strukturze społecz­nej, sytuacją życiową, wartościami wpojonymi w procesie so­cjalizacji czy tradycją. Jeżeli więc nawet ludzkimi wyborami kieruje jakaś racjonalność, to nie wyznacza ich do końca. To istotne rozróżnienie obu omawianych orientacji zdrowia pub­licznego pomaga w praktyce dostrzegać znacznie bardziej realis­tyczne możliwości kształtowania zachowań ludzkich.

Istota promocji zdrowia

5/5 - (1 vote)

Próbując określić promocję zdrowia w paru słowach można powiedzieć, że są to wszelkie działania mające na celu umacnianie zdrowia pojedynczych osób, a w rezultacie także całych społeczności. Słowo „promocja” dosłownie oznacza podnoszenie czegoś (kogoś) na wyższy poziom. Tak więc, przez analogię można powiedzieć, że promocja zdrowia zmierza do „podniesienia” zdrowia na wyższy poziom (jego polepszenia, a nie tylko zapobiegania określonym chorobom). Jest to wyraźnie szersze pojęcie niż profilaktyka zdrowotna, która na celu ma przede wszystkim zapobieganie konkretnym schorzeniom. Poprzez propagowanie zdrowego stylu życia, prawidłowego odżywiania się, regularnej aktywności fizycznej itp. promocja zdrowia ma prowadzić do podniesienia komfortu życia, a w efekcie długofalowym do jego wydłużenia. Promocja zdrowia jest więc procesem umożliwiającym ludziom zwiększenie kontroli nad swoim zdrowiem oraz jego poprawę.

Promocja zdrowia, określana często jako „nowe zdrowie publiczne”, odwołuje się do dziewiętnastowiecznego ruchu zdrowia publicznego, który poprzez reformy sanitarne spo­wodował znaczne zmniejszenie liczby zgonów wskutek chorób zakaźnych. Teraz wyzwaniem stała się wysoka umieralność z powodu chorób cywilizacyjnych, wobec których działalność naprawcza medycyny okazała się także niewystar­czająca.

W potocznym rozumieniu promocja zdrowia jest często utożsamiana z lansowaniem prozdrowotnego stylu życia czy zapewnianiem odpowiedniej opieki zdrowotnej. W rzeczy­wistości jednak dotyczy ona także wielu innych sfer życia i aktywności społecznej. Oficjalnej — choć enigmatycznej — de­finicji promocji zdrowia dostarcza Karta Ottawska z 1986 roku, która określa ją jako proces umożliwiający ludziom zwiększenie kontroli nad własnym zdrowiem oraz jego po­prawę. Kontrola nad własnym zdrowiem oznacza tu przede wszystkim kontrolę nad czynnikami determinującymi zdrowie. Promocja zdrowia ma zatem za zadanie kształtowanie spo­sobów i warunków życia najbardziej optymalnych dla zachowania zdrowia, a także pełnienie funkcji mediacyjnej między ludźmi a ich środowiskiem, odnoszącej się zarówno do indywidualnych wyborów, jak i działalności społecznej. Celem tej działalności winien być wzrost odpowiedzialności spo­łecznej za zdrowie, obecnie i w przyszłości.